Pisanie na nowo historii Romea i Julii to nie nowość, jednak zawsze z jakiegoś niezrozumiałego powodu powieści i filmy na podstawie dramatu Szekspira przyciągają ludzi jak magnez. Zaliczam się do tej grupy, ponieważ i ja wzięłam do ręki powieść autorstwa Rebecci Serle "Kiedy byłeś mój". Już z prologu można wywnioskować, że autorka postanowiła całkowicie zmienić oryginalny zamysł sztuki, przedstawiając Julię jako osobę, która doprowadziła do tragedii, świadomie niszcząc związek Romea i Rozaliny. W kompozycji powieści ciekawy jest pomysł podziału na akty i sceny. No właśnie - ciekawy, bo nie wiem czy aż tak potrzebny, jednak to kwestia gutu, więc nie będę się w nią za bardzo zagłębiać. Historia młodych kochanków została przeniesiona do czasów współczesnych, do słonecznej południowej Kalifornii. San Bellaro to miejsce dosyć idylliczne, nie ma w nim biedy, niektórzy mieszkają w wielkich posiadłościach, a wakacje spędzają w egzotycznych miejscach. Rosaline Caplet i Robert Monteg to sąsiedzi i najlepsi przyjaciele. Ich relacja powoli, w dosyć niewinny, a nawet naiwny sposób zaczyna przemieniać się w związek. Rose nie może się doczekać ostatniej klasy liceum, po której mają wspólnie rozpocząć studia na Stanfordzie. Wszystko zmienia się jednak wraz z przyjazdem zapomnianej kuzynki głównej bohaterki, pięknej Juliet. "Julia nie była słodką, niewinną dziewczyną, rozdartą wewnętrznie wyrokiem przeznaczenia. Doskonale wiedziała, co robi." - fragment Prologu. Rodzina kuzynki wraca do miasteczka, a wraz z nią niedokładnie zagrzebane tajemnice. Juliet nie jest już słodkim dzieckiem - potrzebuje zemsty, a najłatwiej dokonać jej na Rose, którą wini za wiele niepowodzeń. Podstępem wykrada z jej objęć Roba, który traci głowę dla blond piękności. Dalsze losy pary nie są czytelnikowi właściwie znane, ponieważ narratorką całej opowieści jest Rose, która zrywa kontakt z parą zakochanych, po tym jak złamano jej serce. Jej wiedza na temat dawnych przyjaciół pochodzi głównie z plotek, które często są przesadzone, a na pewno nie pewne. Bardzo podobał mi się zastosowany w tym przypadku zabieg, bo chociaż nie poznałam historii Roba i Juliet, ani nie wiem jaka łączyła ich relacja, zostawiono mojej wyobraźni spore pole do popisu. Książka porusza problemy, które dotykają młode osoby w okresie dojrzewania. Głównie odnosi się to do głównej bohaterki i jej dwóch przyjaciółek, Charlie i Olivii. Z jednej strony dziewczyny mogą godzinami rozmawiać o chłopakach, walczyć o wysoką pozycję społeczną w szkole i zatracać się w zabawie, jednak mają wiele rozterek, walczą z przeszłością i nie mogą sobie poradzić ze swoim losem. Mimo popularności, o którą zabiegały, a którą mogą się teraz cieszyć, są wyjątkowo zwyczajne w rozwiązywaniu problemów i wydaje mi się, że powoli zauważają, jak ich wszystkie próby zaistnienia były bezsensowne. Przykładem jest ich stosunek do Lena, klasowego dziwaka, którego na początku traktowano jak trędowatego, żeby powoli akceptować go jako "równoprawnego" członka społeczności. Z bohaterów najbardziej polubiłam Charlie. Życie sporo ją nauczyło, jednak była na tyle twarda, aby stać się osobą, która umiała postawić innych do pionu. Czasami zdarzało jej się zapłakać, jednak wydaje mi się, że w wielu sytuacjach to właśnie ona uratowała Rosalie. Dodatkowo tylko ona tak naprawdę czuła się przyjaciółką głównej bohaterki. Olivia ją lubiła, ale wydaje mi się, że nigdy nie mogłaby zostać jej powierniczką. Moja opinia nie może być jednak tak cukierkowa, więc zajmę się minusami, przez które musiałam obniżyć moją ocenę. Po pierwsze minusem powieści była sama główna bohaterka. Rzadko zdarza się, żeby dziewczyna była aż tak niezdecydowana i naiwna, a właściwie infantylna. Jej najlepsze przyjaciółki, Charlie i Olivia stanowiły dla niej bardziej opiekunki, bez których nie przeżyłaby jednego dnia. One piękne, ona tak zakompleksiona, że cały czas ludzie patrzą się na nią i zastanawiają: "Jak to się stało, że ktokolwiek kiedykolwiek na nią spojrzał lub postanowił się zakolegować?". Dziwią mnie proporcje zastosowane przez panią Serle. Pierwsze akty opowiadają historię właściwie kilku pierwszych dni roku szkolnego. Autorka bardzo dużo czasu w pewnym sensie traci na opowiadanie o rytuałach nastolatek, a następnie gna z akcją w dwóch ostatnich aktach, przesuwając ją dodatkowo w czasie o cały miesiąc. Jest to z jednej strony dobre, ponieważ sprawia, że historia staje się bardziej wiarygodna, jednak wolałabym, gdyby autorka była bardziej konsekwentna w rozwijaniu akcji. Nie jest to dzieło literackie, jednak książkę czyta się szybko, przyjemnie i może wywołać przemyślenia.